Autor: GAURA VANI BUCHWALD
Wczesnym rankiem 20. stycznia 2013 odszedł z tego świata niezwykły wisznuita. Shyamdas, znany na całym świecie uczony, pisarz i tłumacz, wykonawca kirtany oraz drogi bhakta Kryszny, zginął w wypadku motocyklowym w indyjskim stanie Goa. Przebywał tam z grupą przyjaciół, uczniów, braci i sióstr duchowych, ucząc sanskrytu, prowadząc kirtany oraz dzieląc się głęboką miłością do Radhy i Kryszny. Poniższa notatka dotyczy jego ostatnich dni w Goi:
Hari Om… Nasz nieoceniony przyjaciel Shyamdasji opuścił ten świat dziś w nocy. Godziny, które mu pozostały, spędził jak zwykle w satsandze, ciesząc się ostatnimi chwilami w gronie drogich mu przyjaciół. Tego wieczoru czytali razem nauki Śri Wallabhaćarji Krysznaśraji i głęboko zastanawiali się nad refrenem pieśni: Kryszna ewa gatir mama… („Kryszna jest moim schronieniem i przeznaczeniem”). Teraz Shyamdasji osiągnął swoje ostateczne schronienie i przeznaczenie.
Odejście Shyamdasa daje mi sposobność podzielenia się z naszą wspólnotą Iskonu wyrazami uznania dla niego, jako osoby będącej przykładem prawdziwego wielbiciela. Jesteśmy mu zobowiązani z wielu powodów, bo choć był on przedstawicielem innej sukcesji (linii Wallabhaćarji zwanej również Pusztimargą), wywarł na ten świat niezatarty wpływ, niestrudzenie propagując jugadharmę intonowania imion Kryszny oraz zapoznając tysiące osób z pięknem i radością kirtany. Z tego względu zajmuje on w obecnych czasach bardzo istotne miejsce jako bhakta, którego nauki oddziaływały na takie sławy i ważne ikony współczesnej kultury jak muzycy i wokaliści Sting, Madonna czy Beastie Boys. Dla wielu związanych ze współczesnym amerykańskim środowiskiem jogi był on ogniwem łączącym ich z transcendentną ziemią Wryndawany. Zapraszał i wprowadzał ich do fizycznego oraz duchowego połączenia z tą świętą dhamą. Uczcijmy więc jego życie tymi skromnymi wspomnieniami.
Większość zna Shyamdasa jako osobliwego „duchowego szaleńca”, którego kirtany charakteryzowały się spontanicznością i poczuciem humoru. Był niewiarygodnym gawędziarzem – podczas swoich kirtan improwizował na różne tematy, począwszy od aktualnych wydarzeń skończywszy na opowieściach o Radsze i Krysznie. Władał pięcioma językami, przetłumaczył liczne pieśni oraz teksty autorstwa świętych tradycji Pusztimargi, w tym Wallabhaczarji, Gowindy Swamiego, Rakszana, Surdasy i innych. Zawsze rozdawał prasadam, które gotował dla swoich Bóstw i którego w magiczny sposób stale miał pod dostatkiem dla wszystkich niespodziewanych gości. Grywał w tenisa ubrany w dhoti. Zawsze nosił kurty w stylu bundi, które wydawały się reliktem duchowej mody minionej epoki. Był typem „złotej rączki”. Nie miał też problemów z pełnieniem jakiejkolwiek służby, ani tej skromnej, ani też i wyszukanej.
Shyamdas na rzece Jamunie
W książce The Yoga of Kirtan [Joga kirtany] autorstwa Satyarajy Dasa (Steven J. Rosen, www.yogaofkirtan.com) znajdują się piękne historie na temat życia oraz duchowej podróży Shyamdasa. Jedna, dość niewiarygodna zapadła mi szczególnie w pamięć. Kiedy był dzieckiem, zabrano go do psychologa, ponieważ często opowiadał rodzinie, że chodził za nim czasem piękny, „czarniawy chłopiec”. Wspominał, że przez całe dzieciństwo miewał wizje tej osoby, którym towarzyszyły transcendentne odczucia mistyczne. Dopiero później zorientował się, że owym chłopcem był tak naprawdę Kryszna.
Shyamdas pierwszy raz zetknął się z duchowością w latach sześćdziesiątych minionego stulecia. Zaczął czytać książki na temat buddyzmu i jogi. Za sprawą ich lektury, jakimś sposobem, w jego świadomości pojawiło się bardzo konkretne, wyraźne pytanie, które wzmagało jego poszukiwania guru i zaprowadziło go do Indii, a ostatecznie do towarzyszących mu do końca życia praktyk krysznabhakti i kirtany. Chciał dowiedzieć się, czy Bóg jest bezpostaciowy i pozbawiony cech, czy też raczej charakteryzuje się różnorodnością przymiotów. Te dociekania doprowadziły go – oraz grupę innych młodych poszukujących – do aśramu jego pierwszego guru Neema Karoli Baby z Wryndawany. Shyamdas pozostał we Wryndawanie, gdzie pobierał nauki od tamtejszych świętych wisznuickich, by w końcu spotkać drugiego guru – Śri Prathameha – u którego uczył się przez dwadzieścia lat. Shyamdas zabierał ową wiedzę ze sobą, gdy odwiedzał Zachód. Był jedną z pierwszych osób (a może nawet i pierwszą), które w latach osiemdziesiątych zaczęły intonować w amerykańskich klubach jogi, począwszy od nowojorskiego ośrodka Jivamukti Yoga Center prowadzonego przez Sharon Gannon i Davida Life’a.
Wieloletnim przyjacielem Shyamdasa był Jai Uttal, wybitny kirtanista. Opowiedział mi zabawną historię z czasu, kiedy razem współpracowali. Jai mieszkał w Berkeley w Kalifornii, był znanym, bardzo zapracowanym muzykiem i miał mnóstwo obowiązków. Shyamdas często odwiedzał go bez zapowiedzi (niekiedy nawet kilka razy dziennie), by spotkać się, porozmawiać, wymienić historiami, zagrać i zaśpiewać kirtanę, Jai zaś próbował go uprzejmie wyprosić. Shyamdas oponował: „Nie wyjdę dopóty, dopóki nie pośpiewamy razem imienia Hariego”. Praktycznie zmuszał Jai, by ten rzucił wszystkie bieżące plany, usiadł i pośpiewał z nim, inaczej bowiem nie opuściłby jego mieszkania. Kiedy kończyli intonować, Shyam z radością wychodził.
Zapytałem Satyaraja Dasa o jego relację ze Shyamdasem oraz dlaczego, jego zdaniem, nasz ukochany kirtanija zajmuje ważne miejsce na współczesnej scenie tego rodzaju wykonawców. Odpowiedział co następuje:
Shyamdas znajdował się w wyjątkowej sytuacji, która pozwalała mu wznieść duchowych adeptów – zwłaszcza tych ze współczesnego środowiska jogi – na kolejny etap. Widzisz, on był uczniem zarówno duchowego luminarza Neema Karoli Baby, jak i szacownego Goswamiego Prathmesha z sampradaji Wallabhy, prawowitej sukcesji wisznickiej. Dzięki temu mógł być pomostem łączącym adeptów obu tradycji, co okazało się korzystne dla jednych i drugich. Powiedziałbym też, że Shyamdas służył współczesnemu światu jogi, przekazując prawdziwą dźńanę, czyli wiedzę z autentycznego źródła. Jego natchnione duchem bhakti wypowiedzi zawsze obfitowały w tradycyjne komentarze i były głębokie. Co więcej, był erudytą w dziedzinie licznych języków indyjskich, co wykorzystywał z dobrym skutkiem. Nie był jednak wyłącznie uczonym. Był nie tylko wytrawnym praktykiem, ale również żartownisiem. Właściwie to zwłaszcza z powodu tych jego dwóch cech będzie go nam tak bardzo brakować. To dlatego za nim tęsknię. Mówię to z całym przekonaniem. Jego serce pełne było radości, która, bardziej niż cokolwiek innego, wyróżniała jego kirtany. Owa radość, czyli ananda, była darem od Boga, tak jak i sam Shyamdas. Był bez wątpienia darem z góry i już mi go bardzo brakuje, bardziej niż mogą to wyrazić słowa.
Shyamdas powiedział mi kiedyś, że od wielu lat czekał, aż wisznuici gaudija (zwolennicy Ćajtanji) pokażą się na festiwalach kirtanowych.
Z doświadczenia wiem, że Shyamdas był źródłem niewiarygodnej zachęty i entuzjazmu. Często zasypywał mnie i nasze grupy kirtanowe pochwałami. Komentował, że podoba mu się to, jak w przystępny sposób prezentujemy Krysznę oraz Bhagawatam, zachowując mimo to istotę przekazu. Często zostawaliśmy z nim do późna w nocy, gdy uczestnicy festiwalu poszli już dawno spać. Dyskutowaliśmy o wisznuickich zasadach, a nawet spieraliśmy się o nie, dzieliliśmy się doświadczeniami i aspiracjami. My mówiliśmy o Panu Ćajtanji, on zaś o swoich studiach nad naukami wisznuickich świętych oraz o przekładach ich tekstów. Namawiał, abyśmy głęboko zastanawiali się nad wszystkimi swoimi słowami i czynami. Kochał Prabhupadę, jego dzieci i wnuki. Miał bezgraniczny szacunek dla jego nauk i książek.
W moim sercu i myślach Shyamdas jest wujkiem i przyjacielem, mentorem oraz liderem misji szerzenia Świętego Imienia. Będziemy boleśnie odczuwać brak jego towarzystwa. Mimo to jestem zaszczycony, mogąc kontynuować tę służbę pod jego nieobecność. Odkąd usłyszałem tę tragiczną wiadomość, wciąż mam w głowie słynny wiersz autorstwa Bhaktiwinody Thakury o odchodzeniu wisznuitów:
Błądzi ten, kto twierdzi, iż wisznuici umierają,
Gdyż nadal żyjesz w Dźwięku ostatecznie!
Wisznuici mrą, by żyć, żyjąc zaś się starają
Krzewić wokół święte życie wieczne!
Poniżej zamieszczam niektóre szczegóły śmierci Shyamdasa opisane przez jego przyjaciela Mohana Babę.
Żegnaj Shyamdasie.
We wczesnych godzinach porannych 20. stycznia 2013 r. straciliśmy naszego najdroższego, szacownego Śri Shyamdasa. Urodzony jako Stephen Schaffer w stanie Connecticut (USA), Shyamdas odszedł w szpitalu Vrundavan Hospital w Mapusa w północnej części stanu Goa w Indiach po tragicznym wypadku motocyklowym na krętej, górzystej drodze niedaleko granicy z Maharasztrą. Przez 21 dni ukrywał swoją 60. Rocznicę urodzin. […] Shyamdasji był światłem przewodnim dla nas, którzy jesteśmy pogrążeni w głębokiej żałobie z powodu jego odejścia. Opłakujemy go, ponieważ straciliśmy jednego z największych zachodnich uczonych, a zarazem praktyków Pusztimargi (Ścieżki Łaski) Wallabhaczarji. Opłakujemy go, bo był autorem oraz tłumaczem tak wielu pięknych i głębokich książek, dzięki którym udostępniał anglojęzycznemu światu wzniosłe nauki śuddhadwajty, w których Krysznę widzi się jako wszystko, wszędzie i w każdym! Opłakujemy go, ponieważ Shyamdasji był mistrzem i miłośnikiem boskiego języka sanskryckiego, jak również wradźbhaszy, hindi oraz innych języków regionalnych. Opłakujemy go także z powodu wielu książek, które z całą pewnością wyszłyby spod pióra trzymanego w jego natchnionych przez bhakti dłoniach. Opłakujemy szacownego Shyamdasa, ponieważ był utalentowanym kirtanistą, którego koncerty i nagrania wypełniał ogrom miłości i radości. Opłakujemy go z powodu ekstatycznej muzyki, którą dalej tworzyłby, aby podnosić na duchu i inspirować wielu ludzi, przybliżając ich do duchowości. Możliwe jednak, iż opłakujemy jego stratę głównie z powodu tego, czego nauczał nas o bhakti: tego, co naprawdę znaczy kochać Boga z bezgranicznym oddaniem, każdego dnia, tygodnia, roku, dziesięciolecia. Pisanie o Bogu, mówienie o Bogu, śpiewanie o Bogu, radowanie się w Bogu oraz pełnienie sewy (służenie z oddaniem) dla Boga było radością oraz powołaniem życia Shyamdasa. Był kimś, kto słynie jako ananjabhakta – osoba o niepodzielnym oddaniu dla Boga. Niestrudzenie upajał się boską krysznalilą. Nie można go było od niej oddzielić. W dniu, w którym Shyamdas opuścił swoją doczesną powłokę (nomen omen we Vrundavan Hospital), uczył grupkę słuchaczy sanskryckiego tekstu, wielokrotnie powtarzając jego refren: Kryszna ewa gatir mama („Tylko Kryszna jest tam, dokąd zmierzam; jest moim jedynym wsparciem, moim jedynym schronieniem”). W Bhagawadgicie Kryszna oznajmia: „Mój bhakta przychodzi do mnie”. Nie ulega wątpliwości, że nasz słodki Shyamdasji jest teraz z Tym, który go wspiera – ze swoim schronieniem, ukochanym Kryszną. Będzie go nam ogromnie brakować.
Kiedy niedawno rozmawiałem z szacownym Satyarajem, poczynił on następującą uwagę na temat miejsca odejścia Shyamdasa, która jak sądzę, jest stosownym zwieńczeniem hołdu dla niego:
Chciałbym oznajmić sceptykom, którzy mogliby zauważyć, iż Shyamdasji nie opuścił ciała we Wryndawanie, że Wryndawana jest ostatecznie stanem umysłu – wzniosłym stanem umysłu, w którym służba dla Najwyższego ma pierwszeństwo nad innymi rzeczami. Nie każdy opuści ten świat w geograficznej Wryndawanie, jakkolwiek pomyślną by ona była. W przypadku Shyamdasa, jego misja zaprowadziła go do Goi, gdzie nauczał sanskryckich mantr głoszących, iż Kryszna jest ostatecznym celem życia. Oczywiście zajmował się też kirtaną. Po wypadku motocyklowym zabrano go do Vrundavan Shalby Hospital w Północnym Goa. Opuścił zatem ciało we Vrundavan (alternatywny zapis nazwy Wryndawany), co nie jest żadnym zbiegiem okoliczności. Tak naprawdę jego życie przesiąknięte było bowiem harikathą i TO właśnie jest Wryndawaną w najpełniejszym znaczeniu tego słowa.
napisano we wtorek 29 stycznia 2013
źródło:
http://news.iskcon.com/node/4873
http://www.vina.cc/news/index.php/Vaishnavas/Shyamdas-In-Memory.html
(403)